Łowienie sumów - gra zespołowa

Piotr Boufał - W pogoni za sumem Polska
Piotr Boufał - W pogoni za sumem
23. 05. 2023

Do napisania tego bloga skłoniła mnie bardzo istotna kwestia. Mianowicie, uświadomienie nie tylko początkującym sumiarzom, że złowienie kilku sumów na jednej, szybkiej zasiadce jest jak najbardziej możliwe, ale żeby osiągnąć upragniony sukces niezbędna jest gra w zespole!

 

Pierwszy dzień lipca był długo oczekiwanym dniem przez wielu z nas. Jedni wyjeżdżali na wcześniej zaplanowane wyprawy gdzieś daleko w Polsce, inni walczyli na "swoich" domowych wodach. Mój i wybór kompanów był jednogłośny - jedziemy na Odrę! Wyjazd jak zwykle był dość spontaniczny. Na ostatnią chwilę udało się załatwić żywce, jednostkę do wywózki zestawów oraz dograć wszystkie szczegóły wyprawy włącznie z urlopami w pracy. Po dotarciu na wcześniej wybrany Odrzański zakręt nie byliśmy optymistycznie nastawienie i nie tak wyobrażaliśmy sobie rozpoczęcie naszego sezonu. Wiał silny i zimny wiatr, a do tego zanosiło się na deszcz. Nad wodą umówiliśmy się dosyć późno więc czas nie był naszym sprzymierzeńcem. Trzeba było rozłożyć obozowisko, wywieźć zestawy – ale najpierw dopłynąć na miejsce docelowe! Około godziny 20:00 zestawy były rozwiezione. Wiatr przycichł, niestety temperatura powietrza jak na lipiec nie była oszałamiająca. Do tego nadciągał deszcz. Dla sumiarza burza jest zwykle oznaką nagłego żerowania ryb. Niestety na burze się nie zanosiło - ot zwykła, lipcowa ulewa. Nie myliliśmy się! Godzinkę po wywózce ostatniego zestawu urwanie chmury. Padało tak mocno, że nie słuchać było grających dzwonków na wędkach przez szamocące się żywce. Namiot lekko uchylony i nasłuchiwaliśmy. Deszcz się trochę uspokoił i mamy pierwszy strzał! Ryba pobrała podwieszonego karasia w najbliżej wywieziony zestaw. Nie był duży. Odrzański standard czyli około 150 cm. Wąsacz został podwiązany na smyczy i kolejny raz ulewa. Nie wywoziliśmy już zestawu. Zapasy suchych ubrań się kończą, a do rana jeszcze długa droga. Około godziny 23 potężny strzał w karpia postawionego w dół rzeki. Szybki, siłowy hol i melduje się kolejny król rzeki na brzegu. Ten większy, na oko 170-180 cm. Jest już na czym oko zawiesić! Zmęczeni, mokrzy i cali w śluzie stwierdzamy, że tym razem też nie ma sensu wywozić. Zostały jeszcze zestawy w wodzie i to w miejscach, na które najbardziej liczyliśmy. Po dwóch wyciągniętych rybach stwierdziliśmy z Mariuszem, że musimy się zdrzemnąć, a Michał bieżę pierwsza wartę przy wędkach. Deszcz się wzmagał, ulewa była potworna. Przez chwilę mieliśmy wątpliwości czy na pewno nie za nisko na brzegu nie został rozłożony obóz - przecież mogą otworzyć śluzy powyżej nas, a wtedy wiadomo – potop! Chwile po północy budzi nas krzyk Michała. Wylatujemy z namiotu, a wędzisko postawione najdalej w dół rzeki dotyka szczytówką niemal ziemi!

Zrywka dawno pękła, a ryba w dalszym ciągu rwie z nurtem w dół rzeki nie dając nawet możliwości wyjęcia wędziska z podpórki! Już wiemy, że to król tego odcinka. Wspólnymi siłami udaje się wyciągnąć wędzisko. Wskakuję bez słów do pontonu, a Mariusz za mną zapierając się nogami o kamienisty brzeg. Noc była wyjątkowo ciemna przez kłębiące się nad naszymi głowami chmury. Deszcz w dalszym ciągu nie dawał za wygraną. Padało tak mocno, że światło z latarek zatrzymywało się kilka centymetrów od naszych twarzy na spadających z nieba grubych kroplach deszczu. Napięcia dodawał fakt, że rzeka w tym miejscu była płytka i usłana zwaliskami drzew. Nie pamiętam w swojej wędkarskiej "karierze" tak ekscytującego holu. W końcu rybę udaje się podebrać do pontonu – jest ogromny! Spływamy powoli do obozowiska. Suma podwiązujemy do smyczy. Nad ranem mamy jeszcze jedno branie. Rybka nie duża około 130-140cm. Niestety podczas sesji fotograficznej, wyślizguje się z maty prosto do Odry. Rozpoczęcie sezony wyjątkowo udane. Udało się złowić wspólnymi siłami cztery ryby i to w tak ciężkich warunkach!

W drużynie siła!

Nie pierwszy raz na sumach przekonałem się, że ludzie na wyprawie sumowej tworzą drużynę. Mam na myśli oczywiście prawdziwych wariatów z krwi i kości, dla których liczy się wynik ekipy, a nie jednostka. Tak było właśnie tym razem. Nad woda umówiony byłem na szkolenie z metod aktywnych i stacjonarnych z gościem, który przejechał do mnie ponad 700km! Zależało mi więc nie tylko na przekazaniu swojej wiedzy teoretycznej, ale przełożeniu jej w praktykę w postaci złowionych ryb. Nad wodą umówieni byliśmy wczesnym rankiem. Marcin po długiej i męczącej podróży wskakuje do mnie na ponton i rozpoczynamy łowienie. Jest pięknie. Do momentu lejącego się z nieba skwaru. Lepsze to niż deszcz! Napływamy pierwsze klatki główek. Przeprowadzam szkolenie. Od podstaw czytania rzeki, po ustawianie jednostki w nurcie i klatce. Podawanie zestawów czy wybór przynęty. W trakcie oczywiście staramy się łowić ryby. Jest straszna niżówka. Temperatura wody w klatkach jest bardzo wysoka. Zaczynam tracić nadzieję, że uda się cokolwiek złowić. Zmieniamy więc taktykę i szukamy ryb płycej w szybkiej wodzie. Zostało już niewiele czasu, a trzeba przecież się szykować do łowienia stacjonarnego! Napływam specyficzna główką. Na pierwszy rzut - prócz stad kleni i innej białej ryby nie ma tutaj na co liczyć. Po wpłynięciu przez warkocz głębokość łowiska na echosondzie nie przekracza 250cm. Nie ma w głębokich - szukamy w płytkich. To miejsce jednego spływu - jeśli ryba jest to mamy tylko jedną szansę na sprowokowanie oraz zacięcie. Napływam więc warkocz. Ustawiam szybko jednostkę, wędziska do wody i zaczynamy! Nagle w pół wody czyli około metr pod pontonem widzę piękny zapis. Przynęty dawno nie widać na ekranie echosondy, więc wszystko robię na wyczucie oraz pamięć. Staram się podać Clonk Teasera dopalonego rosówkami. Widzę, że ryba zaczyna powoli schodzić do dna. Spuszczam przynętę i nagle czuję ogromny strzał! Puszczam plecionkę z dłoni, a Marcin zacina energicznie wędziskiem! Jest!

Rybsko było tak płytko, że przy zacięciu uderza ogonem w dno pontonu i taflę wody. Gejzery wody strzelają kilka metrów w niebo. Widowisko nie do opisania! Nerwowa sytuacja szybko została opanowana, a ryba po kilku minutach kapituluje. Udało się! Przybijamy sobie piątki, sesja fotograficzna i rybka wraca do domu. Marcin ma już dosyć ja także. Słońce dało nam tego dnia w kość. W tym momencie dostaję telefon od teamowego przyjaciela Michała czy jestem dzisiaj na wodzie bo chętnie by się przyłączył. Oczywiście odpowiedź znacie! Michał ustawia się zakręt poniżej nas. Wywozimy szybko zestawy. I jak najszybciej kierujemy się w stronę łóżek w celu spoczynku. Niestety nie na długo. W żywca uderza niewielki sumek około metra. Jeszcze jest jasno, więc po sesji fotograficznej rybkę wypuszczamy. Piszę Michałowi wiadomość, że mamy pierwszego gluta. Michał nie zostaje dłużny i dostaję wiadomość zwrotną - ja też mam! Jedna ekipa, dwa obozy i są już pierwsze ryby! Oczywiście w między czasie przekazujemy sobie informacje w jakich miejscach mamy zestawy, na jakich głębokościach i jakimi metodami łowimy. Noc zapowiadała się spokojna. Noc była bardzo jasna, a księżyc w pełni pozwalał gołym okiem dostrzec dyndające spławiki po drugiej stornie rzeki. Około godziny 23 usłyszeliśmy dźwięk dzwonka. Moje łózko stało najbliżej wędziska więc okiem rzuciłem na sytuację. Na pierwszy rzut nic szczególnego - pewnie żywiec. Jednak wędka w powolnym tempie zaczeła się uginać w kierunku wody. Zrywka o grubości 0,45mm nie dawała za wygraną, a ja zdecydowałem się zaciąć. Czułem gdzieś w środku, że to może być byk. Tylko duże, stare i pewne siebie ryby odchodzą majestatycznie z przynęta w pysku. Zacinam i jak w mur! Oddaje szybko wędzisko biegnącemu po kamieniach Marcinowi i wsiadam do pontonu. Ryba z początku nie daje popisów. Płynie w naszą stronę. Wyłączam więc silnik i daje Marcinowi pierwsze wskazówki. Po dłuższej chwili ryba do nas dopływa i dopiero zaczyna się zabawa. Ciągnie nas w kierunku starej, rozmytej główki na zaledwie metrowej wodzie. Odciągam silnikiem rybę od przelewu - ta nie daje za wygraną i staje po środku wartkiego nurtu. Mamy albo olbrzyma, albo średniak wszedł w zaczep. Robi się nerwowo. Po chwili ryba rusza i kolejny raz robi przystanek. Wiem już, że mamy do czynienia z rzecznym profesorem. Marcin zaczął hol siłowy, a że siłownia nie jest mu obca szybko pokazuje rybie gdzie jej miejsce w szeregu.

Kilka ostrych odjazdów i mamy go w pontonie. Wielki łeb lśni się w świetle księżyca, a potężna kapota zajmuje większość pontonu. Mamy dwójkę - krzyczę! Spływamy do brzegu, podwiązujemy rybę w oczekiwaniu do pooranej sesji. Wyciągam telefon, żeby poinformować "Brykę" o wyniku i w tym samym monecie dostaję wiadomość od bryki – mam kabana! Okazało się, że w tym samym momencie holowaliśmy rybska! Jak się rano okazało nie byle jakie. Spłynęliśmy z Marcinem i rybą rano do Michała na wspólną sesję fotograficzną. Niestety do magicznych 200 cm zabrakło kilku cm, aczkolwiek wypasione 190+ daje równie dużo radości, a w towarzystwie 180-tki oraz grubej 160-tki prezentował się cudownie! Szybka, poranna sesja i ryby wracają we wspaniałej kondycji do domu.

Oczywiście, podobnych wyjazdów było znacznie więcej i nie sposób wszystkiego streścić. Reasumując i przechodząc do sedna sprawy. Złowienie kilku ryb na jednej zasiadce jest jak najbardziej możliwe nad Polskimi wodami. Istotą sukcesu jest nie tylko odpowiednie miejsce oraz dobór metod do panujących nad wodą warunków. Sukcesem jest dobranie odpowiednich osób nad woda, które chowają "wędkarską dumę" w kieszeń i starają się wszystkimi, możliwymi siłami doprowadzić do sukcesu całej ekipy. W wielu sytuacjach wyciągniecie ryby bez pomocy kompana jest niemal niemożliwe. I priorytet udanego wyjazdu to uśmiech na twarzy nie tylko jednego łowcy!



Full article is accessible for registered users only

Full article is accessible for registered users only

Fishsurfing logo
Fishsurfing
The world of fishing
1.1M+
pobrań
Ocena 
4,7
Ribbon
Za darmo