Każdego roku w okresie zimowym robię swój „sumowy rachunek sumienia”. Wyciągam wnioski ze wszystkich wypraw nad wodę i staram się wydobyć jak najwięcej cennych uwag oraz szczegółów, które wielokrotnie przyczyniły się w późniejszych latach na poprawę wyników nad wodą. Oczywiście sezon dalej trwa ale myślę, że jesień to także dobry okres aby podsumować letnie zmagania z wąsami na mojej ukochanej Odrze.
Tym razem chciałbym podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami, które mam nadzieję rozwieją wiele wątpliwości u rzecznych łowców sumów. Udało mi się złowić wiele wspaniałych ryb różnymi metodami. W tym swoją życiową rybę 240cm! Oczywiście z każdym sukcesem wiążą się także porażki, z których trzeba wyjąć lekcję. Niewątpliwie każdy sezon na swój sposób jest unikalny, nawet jeśli warunki atmosferyczne z ubiegłym sezonem są identyczne to rzeka zawsze zaskakuje. Żywy twór, który co roku trzeba na nowo poznawać. Ten sezon był dla mnie bardzo wyjątkowy. Panujące susze sprawiły, że rzeki wysychały. Środkowa Odra na odcinku nieuregulowanym śluzami nie pamiętała takiej wody od bardzo wielu lat. Niżowy stan wiele razy uniemożliwiał łowienie aktywne z łodzi. Trzeba było się dostosować i postawić przede wszystkim na metody stacjonarne, choć nie ukrywam, że aktywnie ciągnęgło mnie na śluzówki!
Zawsze wychodziłem z założenia, że nie należy się stawiać rzece, tylko wykorzystać to co w danym momencie chce nam zaoferować. Nie wolno pod żadnym pozorem rezygnować ze swoich odcinków czy miejscówek tylko dlatego, że woda ma mniej niż metr głębokości w korycie. Ryby nie wyparowały przez panującą susze, zajmują tylko inne stanowiska. Może to zabrzmieć zuchwale ale niżowy stan w rzece to dla mnie najprostszy, możliwy scenariusz jaki rzeka może nam zaoferować. Odsłania się wiele potencjalnych miejscówek. Sumy stają się łatwiejsze do namierzenia, a wydawać by się nawet mogło - zaczynają być przewidywalne w swoich zachowaniach. I właśnie dzięki tak niskiemu stanu wody miałem możliwość przetestować ale i modyfikować powszechne już metody stacjonarne łowienia sumów. Postaram się Wam w kilku zdaniach zobrazować najpierw czym charakteryzuje się odcinek Odry, na której spędzam większość czasu. Za ostatnią śluzą, rzeka jest wyraźnie węższa, a to sprawia że nurt jest bardzo silny. Koryto na pierwszych kilku kilometrach gęsto usłane kamieniami, głazami i żwirem. Z biegiem rzeka się trochę poszerza, a koryto utrzymują w ryzach niezliczone ilości opasek oraz kamiennych główek. Nie ma tutaj przykos czy podmytych burt. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie królestwa brzany, klenia i bolenia. Głębokość w korycie potrafi nie przekraczać 50cm. Jest to woda niezwykle wymagająca od sumiarza z racji gigantycznej ilości potencjalnych stanowisk ryb. Pierwsza rzeczą, która zaobserwowałem był brak ryb w klatkach między główkami, które jako miejscówki stacjonarne wiodą prym wśród sumiarzy znad Odry ze względu na większą głębokość. Oczywiście nie przez cały sezon. W czerwcu można było je łowić w klasycznych miejscach. Sumy zajmowały stanowiska ze spokojną wodą do momentu przyjścia niskiej wody. Ten moment nad rzeką był dla mnie przełomowy. Rozpocząłem poszukiwania ryb w szybkiej, płytkiej i dobrze natlenionej wodzie. Moim celem były warkocze, opaski i sródrzeczne przelewy.
Sumy z warkocza
Jak większość z Was pewnie wie warkocze tworzą się na skutek nacierającego nurtu o szczyt główki. Miejsce w zasadzie nie jest owiane tajemnicą. Jednak w okresie niżowym ich wybór przy łowieniu stacjonarnym jest niezwykle istotny. Jest ich przecież tak samo dużo jak samych główek i właśnie tutaj zaczynają się schody. Największą ilość brań zanotowałem z niewielkich warkoczy na wewnętrznych zakrętach rzeki. Tam główki są zwykle niewielkie, a woda w klatkach jest płynąca. Dobrze, jeśli w okolicy płytkiego warkocza leżały powalone lub naniesione przez nurt drzewa. Tam bezapelacyjnie najskuteczniejszą metodą okazała się metoda podwiązki. Żywiec postawiony na skraju nurtu i spokojnej wody potrafił zdziałać cuda. Najważniejszym aspektem było zminimalizowanie ilości biżuterii na zestawie. Jak zwykle prostota wygrała. Wystarczył przypon i krętlik. Nie było sensu stosować ciężarków ze spławikami. Przynęta zawieszona pod samą powierzchnia na wodzie o głębokości 50-120cm robiła tyle zamieszania, że na branie zwykle nie trzeba było długo czekać. Dodam tylko, że gejzery wody podczas ataku suma pozostaną w pamięci do końca życia.
Niżowe opaski
Wymieniłem je nie bez powodu. Głównym powodem dla których również na nich skupiałem swoją uwagę jest płynąca woda, a przede wszystkim znikoma presja sumiarzy. Jeszcze kilka lat wstecz gdy popularny był trolling sumowy, nawet amatorzy ciągnąc wobler potrafili złowić kilka, pięknych sztuk. Oczywiście wszystko co piękne kiedyś się kończy. Ryby stały się bardzo ostrożne. Nie zniknęły z faszyn. Jedynym i słusznym rozwiązaniem jest zmiana taktyki i techniki łowienia. Tutaj bez wątpienia najlepszym rozwiązaniem był podwodny spławik. Jeśli opaska miała wyrwy w kamieniach, nawet niewielkie to podwiązka także się sprawdziła. Szukałem opasek z najbardziej zróżnicowanym charakterze. Od wcześniej wspomnianych dziur brzegowych, po zwaliska drzew i mocno pofałdowane dno. Sprawdzały się przypony typu mono o długości nawet 200cm. Najwięcej brań zanotowałem w bliskiej odległości od brzegu, gdzie nocą zbiera się drobnica. Wystarczyły niewielkie zmarszczki na wodzie, jeden większy kamień stawiający opór wodzie i można było się spodziewać strzału. Opaski maja również swój plus – zestawy można wynosić ręcznie i umieszczać w łowisku.
Przelewy
Miejscówki omijane szerokim łukiem przez sumiarzy w ubiegłym sezonie były strzałem w dziesiątkę! Niesamowicie dobrze natleniona woda, skupiska brzan i kleni przyciągały sumy jak magnez. To łowiska bardzo ciężkie technicznie. A im przelew szerszy, większy i woda bardziej kotłuje tym lepiej. Tam metodą numer jeden był podwodny spławik. Ważne było, aby kamień ze zrywką postawić blisko pierwszego załamania wody, a to dość niebezpieczny zabieg. Najlepszą przynęta żywą był oczywiście kleń zamontowany za pyszczek w stronę podwodnego spławika 10-20gr. Brania z takich miejsc są niesamowicie potężne. Trzeba jednak wziąć wzmiankę również na to, że nie każdą rybę będziemy wstanie wyholować. Ostre jak brzytwa kamienie potrafiły ciąć przyponówki jak skalpel. Jedynym i słusznym rozwiązaniem jest dać po zacięciu rybie odejść i w miarę możliwości oraz zachowania bezpieczeństwa płynąć za rybą i rozpocząć hol w mniej inwazyjnym miejscu. Mam nadzieję, że moje przemyślenia i spostrzeżenia będą isnpiracją dla Was w nadchodzącym sezonie 2023!