Dosłownie kilkanaście godzin temu wróciłem z mojego pierwszego w życiu sumowania!
Zacznę od tego, że pewnie tak jak większości z Was – również i mi sumowanie kojarzyło się z pojedynczymi, ale bardzo mocnymi braniami, nocnymi zasiadkami i dłuuuugim oczekiwaniem na jakąkolwiek akcję.
Tak samo jak przy poważnym karpiowaniu – bardzo szanuję i podziwiam poświęcenie i przykładanie się do takich zasiadek. Setki smaków, tysiące zapachów, coraz ciekawsze systemy zbrojeń i budowania zestawów, ogromna cierpliwość i celowanie w te największe ryby. Na pewno kiedyś i ja spróbuję takiego łowienia, ale obecnie nadal kręcą mnie jego aktywniejsze formy i niekoniecznie największe ryby.
Dlatego też tak sceptycznie podchodziłem do sumowania. Dopiero kiedy Piotrek Boufal – dzięki wielkie jeszcze raz! - wyjaśnił mi, że zamiast siedzenia na fotelu w nocy, będziemy łowić aktywnie w środku dnia, a zamiast pojedynczych brań ogromnych ryb, śmiało możemy liczyć nawet na kilkanaście kontaktów – postanowiłem, że spróbuję.
Oj jakże mylne miałem zdanie o tych rybach…
Nad wodą byliśmy koło 8:00 rano, a na pierwszej miejscówce o 8:30. Słońce już paliło niemiłosiernie. Flauta, lampa i opadająca woda w Odrze. Nie zaczęło się zbyt dobrze.
Piotr poświęcił trochę czasu na wyjaśnienie mi tego jak nasze łowienie będzie przebiegać. Pokazał wędziska, zestawy, przynęty i echosondę – będziemy łowić wertykalnie przy użyciu Panoptix Livescope.
Cała zabawa polega na tym by opływać najlepsze miejscówki i z opuszczonymi pod łódką zestawami czekać na pojawienie się ryby na echosondzie. Kiedy tylko ją zobaczymy – dzięki Livescope – próbujemy skusić ją do brania podnosząc, lub opuszczając nasz zestaw na odpowiednią głębokość. Proste prawda? Sumy to przecież żerujące na wszystkim buldożery, które nie zwracają uwagi na grubość plecionki, tempo prowadzenia zestawu, ani na wielkość, czy rodzaj ofiary. Nic bardziej mylnego…
To jaka ilość ryb pokazywała się na echosondzie przechodzi ludzkie pojęcie – nie twierdzę, że mamy w Polsce cudowne rybostany, ale ryb jest znacznie więcej niż nam się wydaje… Sumy, od malutkich 50-cio centymetrowych kijanek, aż po dwumetrowe potwory, kręciły się w wielu wytypowanych przez Piotra miejscówkach. A co z braniami? Zamiast tych potężnych walnięć, które miałem w wyobraźni – nawet ogromne sumy potrafiły dosłownie zlizywać robaki z haka…
Gdyby nie taka echosonda w ciemno stwierdzałbym że to drobnica obskubała nasze rosówki. Czy jestem ogromnym fanem takiej technologii? Na pewno odbiera ona pewną tajemniczość naszej pasji, ale niesamowicie otwiera głowę i daje ogromne emocje.
Widok dwumetrowego, podnoszącego się z dna suma, który zatrzymuje się kilka cenymterów od przynęty sprawia, że serce staje w miejscu…
Prawdopodobnie przez mocny spadek stanu wody ryby były wyjątkowo wybredne. Niektóre po „obwąchaniu” przynęty powoli kładły się z powrotem na dno, a inne jakby rażone prądem uciekały od naszych zestawów.
Jednak dzięki doświadczeniu Piotra udało nam się przekonać kilka z nich do pojawienia się na filmie – który już wkrótce pojawi się na moim kanale.
Jak już wspominałem – mimo swoich potężnych rozmiarów – sumy potrafią być niesamowicie delikatne i płochliwe – ale tylko do czasu, aż poczują, że są na zestawie. Po zacięciu dosłownie wyrywają wędki z rąk i niesamowicie walczą, często przez dziesiątki minut.
Złowione przez nas ryby nawet nie zbliżyły się do tych rekordowych Piotra, ale dla mnie to było niesamowite rozpoczęcie najprawdopodobniej serii sumowych przygód. Czy tylko na vertical? Na pewno nie, ale chętnie do tego wrócę. To trzeba przeżyć samemu…
Bogatszy o nową życiówkę suma, gigantyczne emocje, hebanową opaleniznę na ramionach i nową relację z mega człowiekiem – wróciłem na mazury i już planuję dla Was kolejne wyprawy.
Do zobaczyska!
Ace