To był bardzo pracowity maj. Ruszył sezon szczupakowy i nie mogło mnie zabraknąć ze spinningiem na otwarciu. Złowiliśmy sporo średnich ryb ale to grube majowe mamuśki interesują mnie najbardziej. Dlaczego? Mogliście o tym przeczytać w moich pozostałych blogach.
Niestety moja ulubiona woda została obstawiona sieciami i mimo wielu prób udało mi się złowić tylko jedną dobrą rybę. Postanowiłem więc zmienić podejście i ruszyłem najpierw nad Bałtyk, połowić belon z bellyboat!
A potem również na belly popływałem za średnimi szczupakami po małej wodzie. Trochę połowiłem, ale to nie szczupaki najbardziej utkwiły mi w pamięci podczas tej wyprawy. Długie sznury bąbli w licznych zatokach podpowiadały mi, że tarło leszczy i linów jeszcze się nie zaczęło. Ryby na które czekałem od dawna nadal żerują i ewidentnie są w tym jeziorze.
Po krótkim namyśle postanowiłem wrócić tam z innym sprzętem. Dwie zasiadki po dwa dni. Łącznie 7 krótkich sesji – 3 wieczory i 4 świty.
Na miejsce dotarłem koło godziny 20:00 i nie rozkładałem już wędzisk. Niesamowicie zmęczony postanowiłem tylko zanęcić – miękka i twarda kukurydza + truskawkowy atraktor – a resztą rzeczy zając się o świcie.
O 3:30 byłem już na kładce i zabrałem się za robienie zestawów. Nie było to mądre…
Nie tylko traciłem cenny czas, ale jeszcze zmęczenie i słabe światło sprawiły, że zanim wybrałem miejsce, wygruntowałem się, przetestowałem klasyczny feeder i odległościówkę okazało się, że jest godzina 7:00.
Dno było mocno zarośnięte i każda próba łowienia na klasyka kończyła się zaczepem. Odległościówkę z kolei przesuwał mi wiatr, a po zmianie zestawu na cięższy nie było żadnych brań.
Został więc bat którym mogłem łowić bliżej i precyzyjniej oraz wędka do methody rzucona kilka metrów od zanęconego miejsca.
Około godziny 8:00 miałem pierwsze branie na methodę i w podbieraku wylądował wymarzony lin. Mimo, że była to jedyna fajna ryba tej sesji uznałem to za duży sukces – szczególnie po tylu nieudanych poprzednich wyprawach.
Miejsce zanęciłem porządnie, odespałem ostatnie zarwane noce i przygotowany już dużo lepiej, wróciłem tu na wieczorną sesję.
Na początku nie działo się za wiele, ale to co wydarzyło się kiedy słońce zniknęło za horyzontem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Ryby brały niesamowicie – zarówno na bata jak i na methodę.
W pewnym momencie 1,5 kg leszcze (czyli rozmiar który jeszcze niedawno był moją życiówką) wypuszczałem nawet bez zdjęcia. Liny również pojawiły się w łowisku w tym kilka naprawdę wielkich ryb.
Nie będę za dużo spoilerował – powstaną 4 odcinki z tej 4 dniowej zasiadki (3 sesje – powrót do domu na kilka dni i kolejne 4 sesje). Natomiast chcę tutaj zaznaczyć, że brania z czasem były coraz gorsze, mimo coraz lepiej zanęconego łowiska i mojego coraz to lepszego podejścia. Dlaczego?
Ryby ruszyły w tarło. Zarówno leszcze jak i liny żerują w tarle bardzo słabo, a i po jego zakończeniu okres słabych brań trwa jeszcze przez jakiś czas. Wodę na której łowiłem warto odpuścić zatem na 3-4 tygodnie – i dobrze, bo rusza sezon sandaczowy i to na tych rybach się teraz skupię – natomiast to wcale nie oznacza, że jest tak wszędzie.
Są zbiorniki, gdzie leszcze wytarły się już na początku maja i można je teraz z powodzeniem łowić. Są również wody, gdzie do tego tarła zostało nam trochę czasu i to świetny moment by spróbować dobrać się do jeszcze bardzo grubych okazów.
Poznawajcie swoje wody jak najlepiej by móc przewidywać takie sytuacje i wykorzystywać je na maksa.
Po tarle brania wrócą, ale łowienie będzie już znacznie trudniejsze, także uzbrójcie się w cierpliwość, fajny sprzęt, masę wiedzy i spędźcie nad wodą jak najwięcej czasu – to jedyny sposób na wędkarski sukces.
Powodzenia i połamania
Ace