Tak jak pewnie większość z Was wie, dopiero zrobiłem prawo jazdy. Dlaczego tak to wyglądało? Wyjaśniam to między innymi na tym filmie – LINK – czyli na pierwszym samodzielnym wyjeździe oraz na poprzednim BLOGU.
Nigdy wcześniej nie miałem prawo jazdy, ani nawet nie jeździłem samochodem i o ile wszystkie egzaminy udało się zdać bezproblemowo, o tyle – co mam nadzieję zrozumiałe – potrzebuję trochę czasu zanim będę mógł wybierać się w dalsze podróże, szczególnie ciągnąć za sobą łódkę. Niemniej jednak 10 minut po odebraniu dokumentu byłem już za kierownicą, a chwile później trenowałem cofanie z przyczepką i samodzielne wodowanie. Kiedy udało mi się to opanować chociaż na podstawowym poziomie – ruszyłem nad wodę.
Moim pierwszym celem było położone niedaleko mnie maleńkie, leśne jezioro. To właśnie tu rozpoczynała się moja przygoda ze spinningiem – ponad 25 lat temu. Stojąc na brzegu ogarnęła mnie nostalgia, a masa wspomnień napłynęła do głowy.
Nie wiedząc za wiele o tej wodzie ruszyłem przed siebie. Najpierw obłowiłem przepiękne trzcinowiska – niestety bez efektów – a później ruszyłem na polecaną przez znajomego łączkę. Tam wolno prowadząc niewielkie gumki udało mi się przechytrzyć dwie przyzwoite ryby.
Woda jak większość w mojej okolicy jest zarządzana przez rybaków i nawet przy niskiej presji wędkarskiej trudno tutaj o szalone wyniki. Mimo wszystko krótki wypad na jakby nie patrzeć „nieznaną” wodę, śmiało mogę uznać za udany. Na pewno jeszcze tam wrócę…
Kilka dni później siedziałem w samochodzie po raz kolejny i przemierzałem już znacznie większy dystans. Tym razem jednak – bez przyczepki.
Moim celem była nizinna rzeka, w której – jak udowodnił mi Kacper Góreki – pływa całkiem sporo kleni, jazi i pięknych płoci.
Nie mając praktycznie żadnego doświadczenia w tego typu łowieniu liczyłem się z tym, że po prostu nic nie złowię. Nie powstrzymało mnie to jednak przed próbą i już na drugiej miejscówce udało się dopaść pierwszego klenia. Rady Kacpra okazały się absolutnie bezcenne i mimo zupełnego kaleczenia tej techniki, prawie w każdej miejscówce udawało mi się wyjąć jakąś rybę. Były to głównie kleniki i drobne płoteczki, ale udało mi się złowić również mojego pierwszego jazia i przepiękny bonus w ostatnim miejscu. Tu również wrócę na pewno – nizinne rzeki to coś czego brakowało mi najbardziej, będąc przyspawanym do lokalnych jezior.
Z dnia na dzień jeżdżę więcej i dalej, a to oznacza, że możecie wkrótce spodziewać się kolejnych filmów z kolejnych wyjazdów. Tego życzę sobie i tego życzę również Wam!
Powodzenia i połamania!
Ace