Początkiem października wybrałem sie na mazurskie jeziora w poszukiwaniu jesiennych szczupaków. Oczywiście cała wyprawę poprzedziły długie przygotowania. Wiecie jak to jest, poruszenie, emocje, szał zakupów w wędkarskich "świątyniach". Snucie planów, układanie taktyki, zbrojenie przynęt i szykowanie sprzętu. Ogólnie dwa tygodnie przygotowań i odliczania dni do wyjazdu. Wreszcie nadszedł ten dzień. Haki wypolerowane, wszystko gotowe, samochód zapakowany po sufit. Z radością w końcu ruszam na ukochane mazurskie wody :).
Docieram na miejsce późnym wieczorem, tam czeka już na mnie mój towarzysz mazurskich wypraw. Uścisk dłoni, chwila konwersacji, czas rozładować samochód i szykować sprzęt. Szpej gotowy, humory dopisują, jeszcze szybka wymiana zdań o założeniach i taktyce na pierwszy dzień wyprawy i czas na sen.
Poranek wita nas pieknym słońcem. Szybka kawa i ruszamy nad wodę. Super pogoda, słońce, ciepło, pełni optymizmu przemierzamy wody jeziora w poszukiwaniu wymarzonych szczupaków. Dzień kończę bez kontaktu z rybą, choć na pokładzie melduje sie piekne 90 cm złowione przez Michała. Robi się powoli ciemno, czas wracać z powrotem.
Kolejny dzień postanawiamy zacząć od obławiania podwodnych łąk i stoków na dość płytkiej wodzie, jakieś 2 do 4 metrów głębokości. Ciepły początek jesieni pozwala nam twierdzić że drapieżnik nie zszedł na większe głębokości i żeruje jeszcze na płytszej wodzie. Godziny mijają, przeczesujemy wodę w poszukiwaniu grubych "mamusiek", ale bez rezultatu. Bez jakiegokolwiekkontaktu z rybą. Dziesiątki przynęt, sposobów prowadzenia, ale efektów nie ma. Pllanując wyprawę postawiłem na duże, ciężkie przynęty. Konsekwentnie trzymałem się planu. Niestety w dalszym ciągu nic. Szczerze mówiąc trochę zrezygnowany sięgnąłem po mniejsze przynęty i wędkę do 18g. Drogą czystego przypadku :) na końcu plecionki znalazł się 12 centymetrowy Cannibal od Savage Gear'a. Biała gumka, z czarnym grzbietem, z jaskrawo pomarańczowym bruchem i ogonkiem. "No piekny" - mówię i na 5 gramowej główce jigowej pofrunął. Jakoś tak bez przekonania, lekko obojętnie posłałem go do wody. Jedno pobicie, drugie pobicie i nagle czuję niesamowite uderzenie na kiju. Wiara powróciła. Zaciąłem i wkońcu coś siadło. Emocje z każdą chwilą przybierały na sile. Hamulec trzeszczy jak szalony, plecionka wysnuwa się w niesamowitym tempie. Czuję że mam do czynienia z silną rybą. Udało mi się podprowadzić ją bliżej łodzi i moim oczom ukazał się naprawdę ładny szczupak. Nagle potężny zryw i ryba "muruje" pod łódkę. Wędka wygina się niesamowicie, jakby zaraz miałastworzyć okrą. Impoonująca siła, twarda walka i 20 minut zmagań aby podholować rybę do podbieraka - w życiu tak się nie zagrzałem :) , w końcu ryba ląduje w podbieraku. Już wiem że złowiłem swoją pierwszą grubą metrówkę. Chyba w promieniu kilku kilometrów wszyscy słyszeli moje okrzyki radości. Dobrze jest wędkować we dwóch, nie w pojedynkę. W tym przypadku samemu ciężko było by mi podebrać tak silną rybę na pojedynczym haku - tym bardziej delikatnie zaciętą. Pełnia szczęścia! Po przyłożeniu miarka wskazywała 106 cm. Kolejny okrzyk radości, szybka sesja zdjęciowa i ryba ląduje z powrotem w wodzie. Jeszcze dzisiaj towarzyszy mi masa emocji wspominając tamtą chwilę :). Kolejne kilka godzin nie przyniosło już żadnej ryby, ale ja ten dzień i tak zakończyłem swoim nowym PB, masą emocji i ogromnym uśmiechem na twarzy. Radość nie do opisania!
Pisząc ten tekst, raz że chciałem podzielić się z Wami swoją radością , szczęściem i emocjami (mam nadzieję że choć w jakimś stopniu udało mi się przekazać je za pośrednictwem słów), a dważe zawsze warto próbować, szukać, wyciągać wnioski, nie poddawać się i dążyć do tego łowić piękne ryby. Tylko uporem i konsekwencją osiągniemy wyznaczone sobie cele :)
P.S Ta wyprawa przyniosła jeszcze kilka pięknych ryb, ale o tym może opowiem innym razem...
Połamania