Jaki mamy rybostan w większości polskich wód, każdy wie i absolutnie nie chcę powiedzieć, że powinniśmy się z tego cieszyć, ale…
Z każdej sytuacji da się wyciągnąć coś pozytywnego. Wędkując w takich warunkach uczymy się cierpliwości jakiej Szwedzi, czy Holendrzy mogą nam jedynie pozazdrościć. Trenujemy, dopieszczamy sprzęt i sprawdzamy takie rozwiązania, jakich Europa nie widziała. No i ta radość… chyba mało kto na świecie cieszy się z 70-tki tak jak my. Każda ryba to radocha, a te pojedyncze duże sztuki to ogromny sukces.
Nie oznacza to jednak, że nie zamieniłbym się na rybostany z naszymi sąsiadami, albo że czasami nie mam po prostu dość machania wędką w „pustych wodach”. Czasami po kilku dniach bez dotknięcia marzy mi się zabookowanie biletu do Szwecji na kilka dni, lub ucieczka na jakąś małą i pełną ryb wodę…
Tak też było ostatnio. Mimo tego, że dawno nie spłynąłem „na zero” to jednak czułem wyjątkowy niedosyt. Chciałem w końcu sprawdzić pełne ugięcie moich najmocniejszych wędek i wrócić do domu z pogryzionymi przez szczupaki palcami… I kiedy byłem już naprawdę bliski kupienia biletów do Szwecji zadzwonił mój telefon.
Mieszkający niedaleko znajomy dostał możliwość połowienia na niesamowitych zbiornikach i wybiera się tam wraz z synem. Kiedy padło pytanie „Czy chcę się z nimi zabrać?” prawie spadłem z krzesła z radości, a dwa dni później byłem już na miejscu.
Niewielkie, niedostępne dla nikogo i bardzo dobrze pilnowane jeziorka skrywały w sobie prawdziwe potwory, które prawdopodobnie nigdy nie widziały przynęty wędkarskiej. Czy z takiego miejsca liczy się życiówka? Czy wybrany sprzęt ma tu ogromne znaczenie? Czy przyjechaliśmy tu sprawdzać swoje umiejętności? Oczywiście, że nie. Przyjechaliśmy tu świetnie się bawić i tak też było.
Miałem przyjemność pływać z Erykiem – tak zapalonym, młodym wędkarzem, że ani lodowaty wiatr, ani strata pięknej ryby nie zniechęciły go do całodniowego łowienia.
Pierwsza duża ryba padła już w trzecim rzucie. 85-90 centymetrów dosłownie okrągłego szczupaka. Na czym tu tak się pasą? Karasie? Karpie? Grube płocie? Nie wiem… ale wyglądał niesamowicie i to nie był przypadek. Wszystkie duże ryby jakie udało nam się wyjąć – a także część średniaków – wyglądały dokładnie tak samo. Nigdy nie widziałem ryb w takiej kondycji…
Po opłynięciu jeziorka dookoła mieliśmy już na koncie ponad 10 ryb, z tego kilka z nich było naprawdę dużych.
Co robić dalej? Obławiać trzcinki jeszcze raz? Szukać ich przy ławicach na środku? Miara ostatniej ryby pokazała 99 cm i ledwo byłem w stanie ją utrzymać w rękach, a to podobno „średni” rozmiar jak na tę wodę…
Postanowiliśmy więc spróbować otwartej przestrzeni i jiggowaliśmy dużymi gumami tuż przy ławicach drobnicy. Początek nie wyglądał optymistycznie, ale pod koniec dnia udało nam się trafić 3 naprawdę wielkie szczupaki.
Wybawiliśmy się świetnie i dokładnie o to nam chodziło. Bez żadnej presji, bez myślenia o kłusownikach i rybakach, bez ciśnienia na wykorzystanie każdego brania. Idealny relaks… wędkarskie wakacje… świetny czas.
Odprężony i szczęśliwy wróciłem do domu. Przejrzałem materiały z uśmiechem na twarzy i usiadłem na kanapie. Jedynie słowa właściciela nie dawały mi spokoju – jak to możliwe, że stwierdził „To jeszcze maluch….” oglądając metrową rybę…??? Co w takim razie tam pływa? Być może będzie dane mi się o tym przekonać, jeszcze w tym roku…
Wielkie dzięki za zaproszenie i ogromny podziw dla Eryka za wytrwałość i przepiękne ryby!
Powodzenia i połamania!
Ace