Dla większości osób, które nie łowią karpi metoda ta kojarzy się z bardzo ciężkimi, kilkudniowymi wyjazdami nad wodę w celu złowienia choć jednej ryby. Oczywiście, po części mają oni rację, ale czy tylko tak wygląda wędkarstwo karpiowe? Oczywiście, że nie!
Zapraszam Was do przeczytania poniższego tekstu o szybkich wypadach nad wodę, bo właśnie one ostatnio zawładnęły moim życiem.
Za mało czasu…
Dorosłe życie niestety nie jest tak kolorowe jak myślałam jeszcze kilka lat temu. Doskonale odczułam na własnej skórze co oznacza pojęcie „brak czasu”.
Studia oraz praca w dużej mierze uniemożliwiają mi częste, kilkudniowe wyjazdy nad wodę, które kocham całym sercem. Muszę się więc pocieszyć jednodniowymi wyprawami karpiowymi. Myślę, że jest tu wiele osób oprócz mnie, które tak samo jak ja nie mają wystarczającej ilości czasu na długą, wymarzoną zasiadkę – w takiej sytuacji bez zastanawiania warto spędzić choćby 5 godzin nad wodą, uwierzcie mi - w tym czasie możemy złowić naprawdę piękne okazy.
Minimalizm.
Pamiętam doskonale, jak jeszcze kilka lat temu chodząc do szkoły jeździłam w weekendy na jednodniowe „karpie”. Zabierałam wtedy ze sobą tony sprzętu nad wodę i pewnie nie będziecie zszokowani, jak napiszę Wam, że większości w ogóle nie ruszyłam. Pakowanie, wypakowywanie i ponownie pakowanie tych gratów zabierało mi zdecydowanie za dużo czasu. Całe szczęście teraz cały niezbędny sprzęt mieszczę w swoim plecaku oraz niewielkiej torbie, bez której nie ruszę się nad wodę. W tych 2 bagażach mieszczę między innymi 2 plastikowe tackle boxy z elementami do budowy zestawów oraz ciężarkami, wagę, echosondę bezprzewodową, czajnik, palnik, niewielki kartusz z gazem, sygnalizatory z podpórkami, prowiant oraz kilka słoiczków z przynętami. Dodatkowo zabieram ze sobą "Seassion pack", czyli niewielkie wiaderko, w którego wnętrzu znajduje się pellet, kulki oraz płynny atraktor. Biorę także mój najwygodniejszy na świecie fotel, obowiązkową matę oraz ukochane wędziska. Tak wyposażona i pełna optymizmu ruszam nad wodę.
Łowisko.
Kilka godzin to naprawdę bardzo ograniczona ilość czasu. Na takie wyjazdy zazwyczaj wybieram dobrze znane mi wody, dzięki temu jestem w stanie zaoszczędzić mnóstwo cennego czasu, ponieważ wiem, gdzie umieścić zestaw, jaka przynęta jest najskuteczniejsza oraz wiele innych bezcennych informacji. Jeśli natomiast decyduję się na odwiedzenie nowej wody staram się, aby była ona niewielkich rozmiarów, dzięki czemu za pomocą mojej mobilnej echosondy Deeper jestem w stanie szybko wysondować potencjalne miejscówki. I właśnie dlatego kocham tą niewielką kulkę – chowam ją w bocznej kieszeni w plecaku, a kiedy musze wyciągam, przywiązuję do wędki, zarzucam i po prostu sonduję. Dziś mamy do dyspozycji naprawdę zaawansowany sprzęt, który bardzo nam ułatwia rekreacyjne połowy. Warto więc go wykorzystywać w 100%. Oprócz samego sondowania należy pamiętać o obserwacji samego łowiska, umiejętność czytania wody to prawdziwy skarb. Polecam zabrać ze soba okulary polaryzacyjne - ja bez nich nigdzie się nie ruszam.
Smakołyki karpiowe oraz nęcenie.
Karpie ( Cyprinus carpio ) to słodkowodne ryby, które pomimo tego, że wytrzymują nie tylko ostre zimy, lecz także upalne lata zdecydowanie należą do ciepłolubnych kręgowców. Wiosną, kiedy woda nie osiągnie jeszcze wystarczająco wysokiej temperatury ich metabolizm nie jest jeszcze tak szybki jak ma to miejsce podczas najcieplejszej z pór roku. Dlatego ważne jest odpowiednie nęcenie, lepiej nie donęcić niż przenęcić. Osobiście na niewielkich zbiornikach preferuje nęcenie punktowe – do mojego zestawu podczepiam woreczek, czy to kiełbaskę wykonaną z PVA (rozpuszczalnego w wodzie materiału) w których wnętrzu znajduje się stick mix. Moja zanęta zazwyczaj składa się z dużej garści niewielkiego pellletu, zazwyczaj wybieram smaki takie jak; śmierdzący - krill czy słodki - Live System, dodaję także miazgę z ziaren, liquid o tym samym smaku co pellet oraz opcjonalnie pokruszone kulki, także w tej samej nucie smakowej.
Jeśli chodzi o przynęty, które stosuję wiosną to jestem fanką mniejszego kalibru. Kulki, 15mm, 12mm, 10mm a niekiedy nawet i mniejsze goszczą na stałe w mojej torbie o tej porze roku. W zależności od tego jaki rodzaj dna znajduje się w danym zbiorniku dobieram odpowiedni przypon i rodzaj przynęty – czy będzie to kulka pływająca, tonąca, bałwanek, a może wafters, czyli kulka o neutralnej wyporności, która stała się po prostu hitem w ostatnich latach. W zimnej wodzie sprawdzają mi się śmierdzące smaki jak ochotka, tuńczyk, kałamarnica, jak również najsłodsze jak mój ukochany Live System.
Uważam jednak, że warto kombinować, ponieważ nie ma złotej kulki, która sprawdzi się na wszystkich wodach.