Ile razy zastanawialiście się nad tym jak podejść do łowienia późną jesienią, oraz czy dana taktyka okazała się skuteczna. Nie ma lepszej nauki niż wyciąganie wniosków i słuchanie samego siebie. Jednak jak to często w życiu bywa a szczególnie na wspólnych wyjazdach, można wiele podpatrzyć i wyciągać wnioski nie tylko ze swoich ruchów.
Trochę inaczej
W tym miejscu mógł powstać tekst, który zapewne byłby podobny do reszty jesiennych piśmideł... Nie tym razem! Skupimy się na podejściu do jednej nie za dużej wody i jej najróżniejszych miejscach, ponieważ tak się złożyło, iż ten wyjazd mieliśmy zaplanowany od dawna i każdy przygotowywał się indywidualnie na swoje wylosowane stanowisko. Brzmi ciekawie? Poczekajcie chwilę i dajcie się rozkręcić, bo to co wydarzyło się na tym wyjeździe przeszło do historii, oraz pokazuje, że warto walczyć do samego końca i nie poddawać się.
Gdzie?
Miejscem naszej akcji był niewielki zbiornik, który powstał na skutek wydobywania żwiru. Stara żwirownia kryjąca w sobie prawdziwe jak się później okazało potwory, ale co to ma do rzeczy? Niby prosta, niby mała. Jednak pierwsze to co zawsze powtarzam to fakt, iż jest tu dokładnie tak samo jak z prawem jazdy. Możesz być pewny swoich umiejętności, jednak innych już nie za bardzo.
No bo zobaczcie sami, łowisko jest zarezerwowane przez praktycznie cały rok i łowią tam najróżniejsi karpiarze. Do tego wszyscy żyją w przekonaniu, że trzeba sypać bo przecież tutaj ryby się dokarmia. W ten oto sposób przed naszym przyjazdem dowiedzieliśmy się, jak to miejscowi przez ostatni tydzień złowili pięć ryb... W teorii brzmi nieźle, jednak w praktyce doskonale wiedziałem, że można wycisnąć o wiele więcej w tych warunkach i przy takiej obsadzie jaką się pojawiliśmy.
Mistrz teorii?
Nie! Uczeń praktyki! Doskonale wiedziałem co to oznacza i dokładnie to samo radzę Wam. Jeśli przyjeżdżacie nad wodę i spotykacie się ze stwierdzeniem, że nie bierze to bankowo pierwszym ruchem powinno być odpalenie drobnicy. W moim przypadku była to konopia plus drobny pellet, który odpowiednio wcześniej sparzyłem wrzątkiem aby oddał swoje aromaty i pokrył nimi całą konopię. NIe posłuchałem miejscowych i nie dałem nawet grama kukurydzy, ani ziarenka, nawet tej z puszki. Uznałem, że ten zabieg jest tu zbędny, ponieważ po poprzednikach może jej leżeć dziesiątki kilogramów na dnie... Uzbroiłem się w cieprliwość i postanowiłem, że czas rozegra tu kluczową rolę.
Uwierz w siebie
Moje zestawy leżały w wodzie po 2-3 doby. Kiedy mam pewność, że kulka na włosie czy wkrętce jest na tyle przystosowana aby przeżyć tyle czasu. Nawet nie myślę o zmianie. Zajmuje się wtedy o wiele ciekawszymi rzeczami takimi jak grillowanie czy rozmowy ze znajomymi. Daje im czas. Dostają go z kilku powodów i to mega istotnych! Po pierwsze nie kusi mnie to do dosypywania i “pacnięcia” kolejnej pajdy z zanętą w miejsce, które wcale tego nie potrzebuje. Po drugie taka wymoczona przynęta tylko korzystnie wpływa na ryby i ich wielkość, ponieważ nie będzie wzbudzała podejrzeń u starszych osobników.
Cisza!
Wierze w nią, tak samo jak w wymoczone kulki czy to, że każdy ruch wody może wypłoszyć potencjalną rybę. Swoje zestawy wywożę łódką zdalną właśnie z tego powodu. Gdyby była to odległość na około 100m bankowo bym rzucał. Jednak tutaj wywózki sięgały nawet 200m. Dlatego dzięki mojemu “Vikingowi” sprawa była bardzo łatwa i jasna. Dodatkowo autopilot z echo ułatwiał sprawę i pozwolił mi obstawić bankówki. Czy to miało znaczenie? Przejdźmy do praktyki!
Otóż na naszym stanowisku mieliśmy najprawdopodobniej najwięcej brań i co ciekawe tylko my nie używaliśmy pontonu do swobodnego pływania. Pomijając hole ryb, to była konieczność ze względu na zaczepy. Reszta ekipy pływała pontonami i w tym czasie mieli tylko jedno branie i to na samym początku wyjazdu. Tutaj teoria i praktyka zgrały się w jedną całość, jednak czy możemy być tego pewni? Niestety nie, ale jeśli możemy zwiększyć swoje szanse na spotkanie z wielorybem to zawsze warto obrać taką drogę!
Sypiemy!
Część naszej załogi postanowiła grubo zasypać swoje miejscówki, co zaciekawiło mnie na tyle, że sam postanowiłem tak zrobić. O ile! Zaznaczam o ile przyniesie im to brania. W międzyczasie ja już miałem dwie swoje ryby i z niecierpliwością czekałem na kolejne. Jak łatwo się domyślić chłopaki nie mieli żadnego brania, ale postanowili w końcu oddalić swoje zestawy od miejsca nęconego i przez cały tydzień na końcówce strzelili jednego grubego konia. Nie inaczej stało się chwilę później u następnych. Ja dołowiłem jeszcze dwa kolejne i doczekałem się brania z każdego miejsca całkiem fajnymi rybami.
Wnioski
Często teoria i praktyka to dwa różne tematy. Na początku nastawiamy się na daną taktykę, ponieważ tak kiedyś łowiliśmy, albo ktoś nam tak podpowiedział... W praktyce wychodzi zupełnie inaczej, ale wynik końcowy jest jeden. Nawet jeśli na koniec tygodnia wylądujemy z jedną rybą to znaczy, że coś zrobiliśmy dobrze i powinniśmy wyciągać wnioski z tak drogiej lekcji. Uwielbiam się zastanawiać nad tym jak podejść po raz kolejny do takiego tematu. Lubię też skupiać się na elementach mojego zestawu, który ma znaczący wpływ przy tak niskiej temperaturze wody, ponieważ ryby wtedy żerują chimerycznie i bardzo ostrożnie.